Właśnie zaczął się wzmożony ruch w interesie wszelkiej maści wróżek i wróżbitów, tarocistów, kabalistów, astrologów i wszystkich tych, którzy potrafią stawiać horoskopy i przepowiadać przyszłość. Sprzyja temu koniec roku oraz okres świąteczny, który nie tylko zostaje kolorowo i hałaśliwie obwieszczony w supermarketach, lecz jest także zapoczątkowany tradycyjnymi Andrzejkami, nadal obchodzonymi we Wschodniej Europie.

Zabawa dla zabawy

Zabawa jest z gruntu dobra i odpowiednia dla ludzi w każdym wieku. Myślę nawet, że dziś, gdy stres kłapie paszczą niemal ze wszystkich kątów, tym bardziej jest nam potrzebna.
Zabawa wróżbami we wspomniane Andrzejki miała kilka odsłon i głównie dotyczyła miłości. Przypomnę tylko kilka z nich. Przede wszystkim lano wosk przez dziurkę od klucza, a potem interpretowano przy świecy wyjęty z wody już zastygły woskowy cień pojawiający się na ścianie. Ten typ wróżby ciągle jest popularny na imprezach andrzejkowych z tzw. programem artystycznym. Być może dlatego, że wróżba wymaga poruszenia wyobraźni i daje świetną okazję do śmiechu, w czasie gdy znajomi podpowiadają, co też nam przyniesie przyszłość. 🙂

Było też losowanie imion ukochanych spod poduszki, wyrafinowane i interesowne nęcenie zwierzaków smacznymi kąskami oraz ryzykowne wróżby talerzykowe. Nie muszę zanadto tłumaczyć, dlaczego te wróżby nie przetrwały, skoro pod talerzykiem można było znaleźć np. laleczkę – nieślubne dziecko, kwiatek – samotne życie czy ziemię oznaczającą rychła śmierć…

Zabawa nie taka zabawna

Niewątpliwie wiara we wróżby to kwestia osobista, bo związana z przekonaniami. Moje zdanie na ten temat jest takie: jeśli mamy zdrowy dystans do przepowiedni, to bez przeszkód możemy czytać horoskopy, lać wosk i kłaść pasjansa, czyli bawić się wróżbami. Jeśli jednak traktujemy je serio i zaczynamy poddawać się scenariuszom, które gdzieś zasłyszeliśmy lub przeczytaliśmy, to jest to już niebezpieczna droga.
Pisząc o niebezpiecznej drodze, nie miałam tu na myśli ezoteryki, czarnej magii ani snucia teorii demonologicznych.:) Chodziło mi po prostu o kwestię dojrzałości i odpowiedzialności za własne życie. Gdyby się zapytać, po co szukamy odpowiedzi na pytania o przyszłość, usłyszymy przede wszystkim, że chcemy zaspokoić ciekawość, a poza tym to tylko zabawa. Śmiem wątpić, że dla wszystkich to tylko zabawa. Ludzie od zawsze szukali odpowiedzi na temat przyszłości – władcy i możni tego świata mieli na swych usługach astrologów, wieszczów, profetów, kapłanów, a nawet zaufane wiedźmy lub czarowników. Biedniejsi korzystali z pomocy miejscowych wróżek i wszelkiej maści osób, które jak się powszechnie uważało, miały specjalny dar widzenia. Wszyscy, niezależnie od stanu majątku i wykształcenia chcieli znać przyszłość, choćby w mglistym zarysie, bo chcieli się przygotować na jej nadejście i w razie czego złego móc się odpowiednio zabezpieczyć. I w sumie nic dziwnego, to typowo ludzka taktyka.

Oczywiście można przeżyć życie, w którym będziemy się kierować sugestiami usłyszanymi u wróżki czy przeczytanymi w horoskopie. Możemy skupiać się na poszukiwaniu znaków, specjalnych zbiegów okoliczności czy magicznych, a zatem wyjątkowych dat. Ale czy to nadal jest w pełni nasze życie? Gdzie jest w nim miejsce na podejmowanie decyzji i ponoszenie ich konsekwencji, skoro wszystko to zrządzenie losu, który jest zapisany gdzieś w gwiazdach czy w innych mniej dostępnych sferach? Kim jesteśmy w tym wszystkim, skoro poddajemy się cudzym sugestiom, wskazaniom, a niekiedy nawet zwykłym manipulacjom? Dokąd taka droga nas prowadzi? Czy na pewno nam służy?

Uciekanie od odpowiedzialności

Nie wiem, czy się kiedyś zastanawialiście, dlaczego wróżby i przepowiednie nadal są tak bardzo popularne i dlaczego nawet biedni ludzie potrafią wysupłać niemal ostatnie grosze, żeby w trudnej sytuacji życiowej udać się do wróżki lub jasnowidza. Gdy sama zaczęłam rozmyślać nad tym fenomenem, doszłam do prostego wniosku, że ludzie, po pierwsze, nie chcą brać odpowiedzialności za własne życie, a po drugie, boją się zmierzyć z trudnymi pytaniami/tematami i dlatego wolą polegać na przepowiedniach. Branie odpowiedzialności za własne życie oznacza liczenie się z konsekwencjami własnych decyzji (czasem błędnych), mierzenie się z własnymi słabościami i wadami charakteru oraz ze zwykłą ludzką niemocą i bezradnością w niektórych sytuacjach. Z kolei odwaga zadania sobie niewygodnych, czasem bardzo trudnych pytań oraz otwartość na refleksję nad siedzącymi od dawna w naszej głowie tematami otwiera drogę do przeżycia niełatwych emocji, uświadomienia sobie z całą wyrazistością własnej bezradności, bezsilności czy rozpaczy. A to trudne… Dlatego właśnie ludzie w takiej sytuacji o wiele chętniej udają się z wizytą do posiadacza specjalistycznej szklanej kuli niż do terapeuty. Wydaje im się, że lepszym rozwiązaniem jest budowanie w sobie przekonania: „takiż to mój los i żaden wpływ na to”, zwłaszcza, gdy medium nie z tego świata doda jeszcze, że „wszystko się odmieni, a za rok o tej porze, jeśli będzie pan regularnie zasilał gotówką moje moce, zostanie pan królem życia”. 🙂
Cóż, lubimy się oszukiwać. Lubimy nie wiedzieć, nie widzieć, nie czuć – trochę żyć poza nielubianym życiem, w znieczuleniu, żeby za bardzo nie przeżywać. Pamiętajmy jednak, że to strategia dziecka, które gdy się boi lub chce uniknąć cierpienia, to się właśnie chowa lub udaje, że nie słyszy. Dojrzały, dorosły człowiek zdaje sobie sprawę, że cierpienie jest sprawą uniwersalną i dotyczy każdego z nas. Że uciekanie przed trudnymi sprawami nie spowoduje, że one znikną, lecz że będą jeszcze trudniejsze. Że zrzucanie odpowiedzialności za własne decyzje na innych lub na los to samooszukiwanie się i nasza słabość. Takie podejście nigdy nas nie ukoi, nie da satysfakcji i nigdy nie przyniesie spokoju.
Warto zatem nie tworzyć z przepowiedni pseudo parawanów ochronnych. A jeśli lubimy zajrzeć do horoskopu lub zabawimy się w lanie wosku na andrzejkach, to potraktujmy to z przymróżeniem oka i ze sporym dystansem do własnego życia. 😉

Ilustracje: Albert Ankel „Wróżbiarka” oraz Mykola Pymonenko „Wróżby świąteczne”