Skąd tyle problemów, skoro się kochamy, przyjaźnimy, jesteśmy w ważnej relacji? Przecież z zasady dobrze sobie życzymy i mamy dobre intencje względem siebie. Dlaczego na początku jest tak pięknie, a potem już niekoniecznie? Czy sama miłość i bliskość to za mało, żeby trwać szczęśliwie w związku?

MY, CZYLI DWA ŚWIATY

Pierwszym grzechem – głównym grzechem – bliskich relacji jest założenie, że dzięki naszej miłości stworzymy jakieś nowe, posklejane na amen MY. Co prawda nie ma nic złego w poczuciu wspólnoty – wręcz przeciwnie – to wspaniałe chwile powodujące, że zapominamy o samotności, czujemy się potrzebni, kochani, docenieni i bezpieczni. Ale niedobrze jest zakładać i oczekiwać, że bliska relacja ma spowodować, że wzajemnie wyrzekniemy się własnego „ja”, a w jego miejsce stworzymy jakiś nowy dwugłowy twór będący zlepkiem tego, co zostało po nas sprzed tej operacji.  🙂

Zdrowa relacja opiera się na dobrowolnym wyborze towarzyszenia sobie w życiu bez konieczności zmiany własnej osobowości oraz bez przymusu utraty własnego świata. W miłości czy przyjaźni wędrujemy razem przez życie, czasem będąc bliżej, czasem dalej, tworząc niekiedy wspólną przestrzeń, ale także pielęgnując własną osobistą sferę. Nie porzucamy więc siebie, swojej intymnej przestrzeni i tego, co nas definiuje jako tych konkretnych osób. Nie poświęcamy w związku z tym swojej osobowości w imię wyższych uczuć. Bo gdy to zrobimy, nie będziemy już sobą, a to zawsze przyczynia się do kryzysu i nieszczęścia.

Pewnie wszyscy zauważyliśmy, że tryb „wyłączności” jest najczęściej aktywowany po ślubie lub oficjalnej deklaracji bycia ze sobą. Wiele osób oczekuje wtedy, że ta wyjątkowa cezura powinna mieć swe odbicie w tym, że od tej pory nasza połówka zarzuci dawne przyjaźnie, ograniczy lub wyrzeknie się dawnego hobby, zmieni styl bycia i życia, a może nawet zacznie oddychać w naszym rytmie, przykładając się tym samym do tej nowej (niestrawnej i niezdrowej na dłuższą metę) pulpy 🙂 pt. „tylko my”.
Pamiętajmy, że takie założenie i oczekiwanie to pierwszy stopień do małżeńskiego/związkowego piekła, gdyż prędzej czy później połowica będzie tęsknić za tym kawałkiem siebie, który został jej/jemu brutalnie wyrwany albo który sami sobie wyrwaliśmy w imię ofiary na ołtarzu miłości.

Dlatego warto do skutku powtarzać: miłość to dobrowolny wybór, nie ofiara! Miłość to droga dwojga dojrzałych ludzi, którzy chcą się wspierać i spędzać czas ze sobą, a nie oddawać się w niewolę. Miłość to obustronna zgoda na to, jacy jesteśmy. To szacunek do naszych indywidualnych upodobań i do naszej niepowtarzalnej ekspresji, z jaką wyrażamy siebie, a nie próba lepienia „nowej” osoby na miarę naszych marzeń i oczekiwań.

DO CZEGO SŁUŻY PARTNER(KA)?

Specjalnie użyłam słowa „czego”, żeby podkreślić, jak przedmiotowo potrafimy siebie nawzajem traktować. Wspomniana przedmiotowość polega na tym, że wysuwamy oczekiwania wobec bliskiej nam osoby i traktujemy ją jako źródło, które ma spełniać nasze potrzeby.
Przypuszczam, że niektórzy mogą być zaskoczeni, a może oburzeni: jak to, przecież w związku mamy się wspierać i uszczęśliwiać, więc, o co chodzi!? Ano o to, że to wspieranie i uszczęśliwianie ma wynikać z naszej chęci dawania wsparcia i szczęścia drugiej osobie w takich granicach i na takich zasadach, jakie wynikną z naszej inicjatywy. To nie ma być realizacja koncertu życzeń, a tym bardziej listy oczekiwań podszytej szantażem emocjonalnym. Bo jeśli tak jest, to znaczy, że to my mamy problem ze sobą, z jakimiś deficytami emocjonalnymi, nad którymi powinniśmy popracować być może w terapii, a nie oczekiwać zaspokojenia ze strony partnera(ki) – zwłaszcza, że zaspokojenie potrzeb w taki sposób na pewno nie będzie trwałe i dające ulgę.

Trzeba się więc zastanowić, czy budowanie związku ze strachu przed samotnością, z chęci posiadania dziecka (bo wszyscy mają), ze względów materialnych, prestiżowych czy jakichkolwiek innych to naprawdę solidny fundament. I czy to na pewno miłość, a nie lęk i zwykła interesowność? Bo bliska relacja nie powinna być handlem wymiennym. Owszem, gdy decydujemy się na związek, kierujemy się jakimiś kryteriami doboru partnera(ki). Nie powinny one jednak wspierać się na oczekiwaniach, ale na podziwie wobec danej osoby. Czyli jeśli np. ktoś imponuje nam jako zaradna osoba, to warto brać z niej przykład, uczyć się od niej, a nie traktować jako świetną inwestycję, która spowoduje, że będzie nam lżej w życiu, bo „ zdobycz” załatwi za nas większość spraw.
Dlatego weryfikujmy nasze oczekiwania. Przyglądajmy się nim, żeby potem nie czynić z ukochanych osób zakładników naszych oczekiwań i żeby samemu nie stawac się takimi zakładnikami. Przecież kochamy i podziwiamy bliskie nam osoby za to, jakie są, a nie za to, co nam dadzą!

RÉSUMÉ

Na zakończenie przytoczę słowa Fredericka Perlsa, które ze względu na swą uniwersalną wartość zostały określone jako modlitwa Gestalt (nurt w psychoterapii):

„Ty jesteś ty, ja jestem ja. Ty robisz swoje, żyjesz swoim życiem, ja robię swoje, żyję swoim życiem. Ja nie jestem na świecie po to, żeby spełniać twoje oczekiwania i ty nie jesteś po to na świecie, żeby spełniać moje oczekiwania. Jeśli się spotkamy, to pięknie, jeśli nie, to trudno.”

Według mnie to świetny komentarz i zarazem punkt wyjścia dla każdej zdrowej relacji. Bo dobrze by było, żeby ta bliska, zwłaszcza miłosna relacja była oparta jedynie na chęci bycia ze sobą – na chęci towarzyszenia sobie z intencją życzenia sobie nawzajem jak najlepiej.  🙂