Świat wbrew temu, jaki może się wydawać, jest bardzo logiczny i poukładany. Każde zjawisko, zachowanie, emocja ma swoją przyczynę i jakiś początek. Ten mechanizm jest jednak często dla nas niezauważalny. Może dlatego tak wiele rzeczy potrafi nas zaskoczyć. Nawet my sami. 🙂 Podobnie jest w przypadku mechanizmu porzucenia, o czym dzisiejszy felieton. Zapraszam 🙂

JAK TO SIĘ ODBYWA?

Zastanawiając się nad odpowiedzią na to pytanie, przyszły mi do głowy trzy przypadki, które pokrótce omówię. Porzucać można na trzy sposoby:

Gwałtownie

Jak łatwo się domyślić, czyli pod wpływem silnych emocji. To domena osobowości cholerycznych, impulsywnych, na które emocje tak mocno wpływają, że działają bez zastanowienia, bezrefleksyjnie. Wśród tych osób można wyróżnić takie, które po zniwelowaniu stresu starają się naprawić sytuację, przeprosić i zadośćuczynić, zmierzając do zgody oraz takie, które idą w zaparte, bo nie mają odwagi i dojrzałości w sobie, żeby przyznać się do błędu i zdobyć się na inicjatywę naprawy tego, co zepsuli. Są też oczywiście i typy narcystyczne lub patologiczne, które w ogóle nie dopuszczają do siebie myśli, że mogłyby być omylne.

Na raty

W tym przypadku porzucenie jest rozłożone na etapy. To powolne oddalanie się i ochładzanie relacji, zmierzające do jej zerwania. Ponieważ takie osoby nigdy nie przyznają się, że chcą kogoś porzucić, bo paradoksalnie zazwyczaj same tego nie wiedzą (!), to dzieje się to trochę w „białych rękawiczkach” – niemal niezauważalnie. Osoby, które zostaną porzucone czują, że coś się zmienia, że coś jest nie tak, ale działania porzucającego są tak zakamuflowane, że niekiedy trudno się zorientować w tych finezyjnych krokach. Zwłaszcza, że gdy pytamy, czy wszystko w porządku, a porzucający zaprzecza i stwierdza, że jesteśmy przewrażliwieni i insynuujemy.

Bezterminowo

Ta sytuacja dotyczy długotrwałych bliskich relacji międzyludzkich, w których toczy się bardzo wyczerpująca i wyniszczająca gra oparta na fundowaniu sobie ciągłej huśtawki emocjonalnej na zasadzie oddalania – przybliżania. To naprzemienne dawanie i odbieranie komuś bliskości i nadziei. Można by wręcz powiedzieć, że to nie jedno porzucenie, ale cały łańcuch czy seria porzuceń, które za każdym razem są unieważniane, a potem inicjowane. To okrutna gra emocjami i życiem drugiej osoby, w której cierpienie jest wydłużane w nieskończoność. Taki model charakteryzuje niezwykle toksyczne relacje, które uzależniają obydwie osoby, a niestety potrafią trwać całe życie.

SKĄD SIĘ TO BIERZE?

Porzucenie dotyczy wszystkich typów silnych relacji międzyludzkich, czyli jest tam, gdzie związki mogą być bliskie – np. relacje partnerskie lub małżeńskie, przyjacielskie, ale także wszelkie relacje w rodzinie, zwłaszcza tej najbliższej na linii rodzice -dzieci.

Bardzo wyraziście można zobaczyć mechanizmy porzucenia w terapii wykorzystującej pracę ze schematami życiowymi. Nie wchodząc w szczegóły, zinterpretuję dwa najbardziej wyraziste modele zachowania związanego z porzuceniem.

Deprywacja emocjonalna

Najsilniej temu schematowi ulegają osoby, które w dzieciństwie nie zaznały bezwarunkowej miłości macierzyńskiej i bliskich relacji w rodzinie. Pustka i strata z powodu braku więzi w relacji z rodzicami, a zwłaszcza z matką jest tak silna, że dziecko, a potem dorosły przeżywa wielki ból i strach w sytuacjach bliskości z innymi osobami. Konsekwencją tego jest fakt, że nie potrafi budować bliskich relacji, a zwłaszcza dawać i przyjmować miłości. Stąd tworzą się w nim sprzeczne emocje. Z jednej strony ogromna, niczym nienasycona, jak studnia bez dna, potrzeba bliskości, a z drugiej równie wielki lęk przednią, gdyż kojarzy się ona z bólem, odrzuceniem i brakiem akceptacji. Tak właśnie przeżywało i czuło dziecko, które było niekochane lub wychowywane w tzw. zimny sposób.
Dlatego osoby z deficytem miłości bliskości będą w przyszłości pragnęły bliskich relacji, ale w momencie, gdy będą się one zacieśniały, ze strachu przed odrzuceniem, same się wycofają!
Inną taktyką w przypadku opisywanych osób jest wybieranie sobie partnerów zimnych, niedostępnych i takich, wobec których istnieje duże prawdopodobieństwo, że odejdą i porzucą. Wiem, że wydaje się to dziwne, że ktoś podświadomie działa na własną niekorzyść. Ale tak to jest właśnie ze schematami – wyuczone modele w dzieciństwie odtwarzamy nieświadomie potem przez całe życie. Jeśli więc byliśmy choćby symbolicznie porzuceni przez matkę lub jakieś inne ważne osoby, będziemy odtwarzać właśnie ten model, bo tylko taki znamy… Stąd potem w życiu dorosłym pytania: dlaczego ciągle mi się to zdarza? Czy jestem pechowcem? Czy coś ze mną nie tak? Dlaczego akurat mi się to zdarza?

Kontrola i przemoc

Inna sytuacja dotyczy związków, w których występuje przemoc. Używając słowa przemoc niekoniecznie mam na myśli przemoc fizyczną. Myślę też o przemocy psychicznej w postaci szantażu emocjonalnego i manipulacji.
Życie w związkach czy to partnerskich czy rodzinnych o tego typu charakterystyce jest wysoce traumatyczne. Tu ewidentnie i w widoczny sposób jedna ze stron jest ofiarą. Jeśli związek nie jest głęboko patologiczny, ofiara może szantażować kata, że odejdzie i zakończy relację, co może skutkować chwilową poprawą w relacji, oczywiście do czasu kolejnego incydentu. Można żyć tak latami. Ale często zdarza się, że przemoc w związku z czasem się nasila, zwłaszcza gdy ofiara żyje z katem w relacji podległości – jest kontrolowana i w jakiś sposób uzależniona (np. finansowo, rodzinnie, emocjonalnie itd). Jej poczucie własnej wartości na skutek ciągłych manipulacji i szantaży (np. straszenie samobójstwem, właśnie porzuceniem, odebraniem dzieci, majątku, dobrego imienia, a nawet  wolności itd.) jest coraz niższe, a siły witalne i wiara w siebie coraz mniejsza. Pamiętajmy też, że brak reakcji lub niekonsekwencja w działaniu ofiary (mówienie, że się odejdzie, a nie odchodzi się) ośmielają kata, który w swych działaniach dopuszcza się coraz większego okrucieństwa i przemocy. Istnieje więc zagrożenie, że związek będzie się przeradzał w coraz bardziej opresyjny i zagrażający ofierze.

KTO TRACI NA PORZUCENIU?

Tam, gdzie porzucenie, tam zawsze straty i cierpienie – po obu stronach. Oczywiście nie da się zmierzyć bólu linijką i nie ma sensu dochodzić, kto jest większą ofiarą. Bo nawet ci, którzy teraz zadają ból, w przeszłości cierpieli i dlatego odtwarzają (na sobie znany patologiczny sposób) sytuację, której doświadczyli lub której byli świadkami. Tu nie ma wygranych ani przegranych.
Jednak w obydwu sytuacjach, niezależnie od roli, jaką w związku się pełniło – czy było się porzucanym czy się porzucało, czy było się ofiarą czy katem, rozwiązaniem jest terapia, która pozwala zrozumieć swoją sytuację, uwalnia od mroków przeszłości i cierpienia teraźniejszości i co bardzo ważne – przerywa łańcuch bólu i nie przenosi go na kolejne pokolenia.
Zachęcam do rozważenia, jak to jest u nas samych i wśród znajomych czy rodziny oraz do czynnej ingerencji tam, gdzie jest przemoc, choćby podejrzewana. To bardzo ważne.

Ilustracja: Milt Kobayashi