„Ile czasu w ciągu dnia spędzamy, by podtrzymać stan negatywnego myślenia?  Choć ma on charakter tymczasowy, jest tak głęboko zakorzeniony, że wydaje się nam, iż nim jesteśmy. „Medytowanie” (czyt. uporczywe myślenie) z użyciem negatywnych emocji utrwala nawyk wiary w określone, trwałe „ja”. Znamy ten nawyk tak dobrze, że mylimy go z naturą umysłu.Uważamy, że to nasz naturalny stan, który jak ta „medytacja” kontynuuje się prawie bez wysiłku. W ten sposób może nam upłynąć całe życie, mimo że skutki wyboru negatywnych emocji i podtrzymywania ich nie są dla nas przyjemne – brakuje nam tchu, a pod koniec dnia czujemy niepokój, przygnębienie i wyczerpanie. Trudno nam nawet zasnąć, skoro przez cały dzień wszczepialiśmy do umysłu niepokojące negatywne myśli i obrazy.”

Powyższy tekst mówi sam za siebie. Niektórzy nie będą potrzebować do niego komentarza, bo sprawa wydaje się być oczywista: negatywne myślenie nikomu nie służy na dłuższą metę. Może ono co prawda dawać chwilową ulgę tym, którzy są uzależnieni od takiego myślenia, czyli są przyzwyczajeni do tak zwanego „dołowania się”, ale na dłuższą metę na pewno jest ono szkodliwe dla każdego.
Ale jak to w ogóle możliwe, żeby coś, co przynosi ewidentne szkody, może dawać ulgę? Dlaczego ludzie podążają w kierunku pesymistycznych wizji? Po co to w ogóle robią? I czy jest z tego wyjście?

DLACZEGO PESYMIZM UWODZI?

Seanse pesymizmu nie są tak rzadkie jak może się nam wydawać. Sporo ludzi uzależniło się od słodko-gorzkich chwil z rozpaczą sam na sam. Słodycz, choć w tym przypadku mocno zatruta, wciąga jak pyszne czekoladki.  Bo tak jak one, daje chwilową ulgę, choć konsekwencje w obu przypadkach są co najmniej przykre – a przy sporej przesadzie w ilości i częstotliwości tychże używek – wręcz katastrofalne.
Nałogowy pesymista czerpie ulgę w tym, że sam może się rozżalić, a potem sam sobie współczuć, mówiąc np. w myślach” „jakiż to ja jestem biedny, a jaki samotny i jakiż straszny ten mój los w tym okrutnym i niesprawiedliwym świecie; całe życie mam pod górkę, całe życie pecha; nikt mnie nie kocha i wszystko idzie mi po grudzie …” itp. Takie rozżalanie się nad własnym losem pozawala na tworzenie pozornego kokonu bezpieczeństwa, który oddziela nieszczęśnika od wszystkich i wszystkiego. Dlatego zamykamy się na wszystkie bodźce, czasem znieczulamy środkami odurzającymi w postaci alkoholu, narkotyków lub słodyczy, tworząc sobie własny kokonowy świat…

Nierzadko też, dla wzmocnienia efektu wyszukujemy sobie (np. w sieci) jakąś osobę lub grono podobnie mu myślących, czyli czarno widzących, po to, żeby nie czuć się w swej rozpaczy samotnym, żeby czuć przynależność do jakiejś grupy. Wtedy naprawdę można „ucztować” na całego – można pławić się w czarnych myślach i taplać w coraz to gorszych i bardziej przygnębiających wizjach, żeby w końcu z niezdrową satysfakcją dojść do tych ulubionych wniosków, że sytuacja jest beznadziejna i nic się z tym nie da zrobić. I o to właśnie chodzi, o stwierdzenie, że dla mnie nie ma już ratunku. I to jest właśnie ta wypracowana w mozole czarna ulga: nic nie można zrobić!
Dla myślących zdrowo i racjonalnie to, co napisałam może się wydawać niepojęte, ale fakt dojścia do tzw. ściany, dla ludzi w depresji, apatii lub dla czarnowidzów jest kojący, bo w ten sposób wyzbywają się odpowiedzialności za własne życie oraz odżegnują się od jakiegokolwiek działania i zmiany w nim.

KONSEKWENCJE

To prosta, choć na dłuższą metę zabójcza taktyka, bo zgadzamy się na to, żeby nasze własne życie przeciekało nam między palcami, bo odpowiedzialność delegowaliśmy już na innych lub na trudny do zdefiniowania los lub Boga. Godzimy się bez żadnego sprzeciwu na wysychanie źródła naszej życiowej energii. Laminujemy empatię, przyjaźń i miłość, sami zatruwając się coraz większymi dawkami złości i goryczy. A im dłużej pielęgnujemy te szkodliwe nawyki, tym bardziej oddalamy się od życia, za którym tak rozpaczliwie tęsknimy i o którym w głębi duszy marzymy. Rodzi się z tego jedynie jeszcze większa frustracja i rozpacz, ale winnego już przecież nominowaliśmy, wiec mamy też przy okazji obiekt lub obiekty nienawiści… Jako ludzie nie rozwijamy się, zadowalając się stworzonym przez nas wcześniej kokonem, który staje się zarazem więzieniem. Wmawiamy sobie, że tak chcemy, choć dusza krzyczy za zmianą. Nie ma ona jednak szans w starci z silnymi i utrwalanymi od lat własnymi przekonaniami w stylu: to przez niego/nią jest mi tak źle – to los jest dla mnie tak okrutny – jestem pechowcem – Bóg/świat jest niesprawiedliwy – życie mnie ciągle fatalnie doświadcza – zawsze będę miał pod górkę – taki jest już mój los – nie ma co się starać, bo i tak nic się nie uda – dla mnie już tylko trumna itd. Słowem, zastawiliśmy na samych siebie sidła, z której w dodatku nawet nie próbujemy się uwolnić.

JAK WYJŚĆ Z MATNI CZARNYCH MYŚLI?

Aby wyzwolić się z tego niszczycielskiego nałogu, trzeba działać jak w przypadku innych nałogów. Dla uproszczenia przedstawię propozycję kilku kroków pozwalających na wyswobodzenie się.

ŚWIADOMOŚĆ

Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że istnieje pułapka uciekania w rozpacz. Mam nadzieję, że ten punkt mamy już zrealizowany, bo o tym właśnie mówi niniejszy tekst.

SZCZEROŚĆ I DECYZJA

Myślę tu o szczerości wobec nas samych. Znając już mechanizmy działania wspomnianej pułapki, trzeba się uczciwie przyznać przed sobą, że nieźle się w niej urządziliśmy i tkwimy w niej nie od dziś. Że wielokrotnie powtarzane przez nas rytuały pesymizmu, choć pociągają, są jednak dla nas bardzo niekorzystne. To czas na to, żeby odrzucić wszystkie wymówki i przyznać się przed sobą, że mimo własnego cierpienia, lubimy się potaplać w tym słodkim błotku dołowania się. To moment, kiedy stawiamy kropkę, a nie przecinek – czyli podejmujemy decyzję o odrzuceniu dotychczasowych pokus na rzecz porzucenia szkodliwego nałogu.

WSPARCIE I WGLĄD

To chwila rozpoznania własnej sytuacji. Jeśli jesteśmy uwikłani w zamartwianie się i negatywizm już od dawna, najlepszym rozwiązaniem będzie zwrócenie się o wsparcie do terapeuty, zwłaszcza gdy przypuszczamy, że jesteśmy w depresji! Jeśli generalnie jesteśmy silni i bardzo świadomi siebie, a negatywne seanse są w naszym życiu czymś niedawnym, można podjąć próbę radzenia sobie samodzielnie. (Pamiętajmy jednak, że pomoc kogoś, kto potrafi profesjonalnie i z dystansem popatrzeć na nasze zachowania jest czymś bezcennym, bo nie tylko można raz na zawsze załatwić bolesne sprawy w naszym życiu, ale także można to zrobić szybciej i mniej boleśnie dla nas samych.)
W obydwu przypadkach należy dokładnie przyjrzeć się źródłom tej sytuacji – ważne jest, żeby zrozumieć, co powoduje, że się wycofaliśmy z życia oraz jak wygląda cały rytuał dotyczący tego nawyku. Nie wchodząc w szczegóły, to czas, kiedy rozbrajamy mechanizmy popadania w stagnację i apatię.

DZIAŁANIE

Kolejnym bardzo istotnym etapem pracy jest działanie, czyli odtruwanie się i pierwsze kroki, które blokują dotychczasowe czynności behawioralne związane z nawykiem i zamieniają je na inne. To proces (dłuższy lub krótszy) wychodzenia z nałogu, czyli proces zmiany w naszym życiu. To niełatwy czas, dlatego wsparcie terapeuty może być bardzo istotne. Ważne, żeby umieć konstruktywnie poradzić sobie z prawdopodobnymi nawrotami naszych zachowań. To także czas wzmacniania się poprzez liczne powtórki nowego sposobu radzenia sobie z własnymi problemami.

RADOŚĆ

I w końcu najprzyjemniejszy moment – radość i lekkość spowodowana świadomością, że panujemy nad własnymi słabościami i mimo pokusy, nie wchodzimy w sytuacje, które nam szkodzą. Co za ulga! I jaka trwała na dodatek. 🙂

NA KONIEC

Wiele moich tekstów mówi o zmianach – postawy życiowej, przekonań, zachowania… Według mnie, ale także według wielu autorytetów i myślicieli, zmiany są nieodzownym elementem naszego życia oraz warunkiem rozwoju. Zmiana to zawsze początek czegoś nowego. Gdy jest świadoma, otwiera zdecydowanie lepszy rozdział w naszym życiu, tym razem dojrzalszym pod wieloma względami.
Cytowany na początku tekstu Sakjong Mipham Rinpocze tak prosto o niej pisał: „ Zmiana postawy to droga do zmiany swojego życia. Wprowadzenie zmian w sposób stopniowy jest jak stopniowe odzwyczajanie się od cukru lub kofeiny albo jak tocząca się śnieżna kula, która na koniec wywołuje lawinę.”  Oczywiście chodzi tu o lawinę sukcesów w dziedzinie, którą odważyliśmy się poruszyć. Dlatego zachęcam wszystkich serdecznie do podjęcia decyzji o zmianie swojego negatywnego nastawienia do życia, siebie czy innych oraz do postawienia pierwszych kroków w tym kierunku. Niech kula zacznie się toczyć, przynosząc nam tym samym codziennie więcej radości i wewnętrznego spokoju. 🙂

Cytaty: Sakjong Mipham Rinpocze; Ilustracja: Vitoria Duart